poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Childhood, czyli lalkowa historia


 Tak myślę od czego tutaj zacząć, no chyba od początku, nie? Więc, moja lalkowa przygoda zaczęła się bodajże w pierwszej klasie podstawówki. To wtedy, w grudniu dostałam pierwszą mattelowską Barbie. W dodatku księżniczkę, o czym zawsze marzyłam. Zachwytom nie było końca. Pamiętam, że świeżo wyjęta z pudełka miała dziwnawy zapach jakby... czekolady. Tak, czekolday. Czy ktoś jeszcze miał taką "inną" lalkę? Pamiętam ten zapach i napawanie się nim wraz z przyjaciółką T.* (którą z resztą też wciągnęłam potem w lalkowy szał, zła ja) do dziś. Po tym wydarzeniu sprawdzałyśmy zapach każdej nowej lalki w poszukiwaniu tamtego, niepowtarzalnego. Ona jednak uparcie twierdzi, że jej jedna monsterka pachnie tak jak moja Barbie, ale mój wrodzony perfekcjonizm mi nie pozwala na zaakceptowanie jej werdyktu. A szkoda :P Reasumując, tamta Barbie to księżniczka Anika z filmu "Barbie i magia Pegaza". Uwielbiałam tą bajkę, choć pierwszą produkcją, w której lalka weszła na ekrany i która skradła moje serce, a lalkowy odpowiednik głównej bohaterki śnił mi się po nocach była "Barbie z Jeziora Łabędziego". Koleżanka z klasy miała Odettę, która tak bardzo mi się podobała, po prostu chorowałam na tę lalkę. Niestety rodzice nie czuli tego co ja i panna nigdy nie zagościła w moim domu :(



Drugą lalkę zdobyłam, a raczej dostałam niedługo po Anice, jako prezent gwiazdkowy. Była to lalka, którą wcześniej upatrzyłam u T.. A zaczęło się od filmu "Barbie i 12 tańczących księżniczek". Do tej pory uważam tę produkcję za najlepszą z dotychczasowych. Bardzo polubiłyśmy tą bajkę i po jakimś czasie T. dostała od rodziców odpowiednik Barbie z tego filmu, czyli księżniczkę Genevieve, której sukienka świeciła się i obracała. Jaki to był hit! I wtedy miałam chwilowe zauroczenie tą lalką, która o dziwo pojawiła się pod choinką. Jednak nie cieszyłam się nią długo, bo ten mechanizm szybko stał się po prostu uciążliwy, bo Genevieve nie można przez to było przebierać, co tak kochałam. Tym sposobem lalka trafiła do pudła na długi czas i wyjmowałam ją rzadko, i niechętnie. Myślałam nawet nad sprzedaniem jej, ale nadal twierdzę, że nie nikt  nie będzie zainteresowany "mechaniczą" lalką + nie posiadam już do niej oryginalnych butów, czyli różowych baletek, których żywot zakończył się w dość nieprzyjemny sposób (przechowywałam Anikę i Genevieve w pudełku po tej drugiej, ale moja kochana mama wpadła na genialny pomysł typu "po co ci to pudło, wyrzucę je" i wszystko to zrobiła pod moją nieobecność i lalka oraz buty obydwu pań znalazły się na śmietniku i już ich nie odzyskałam :( urzekająca historia).



Tak prezentuje się owy mechanizm:

(nie znalazłam żródła, więc autora z góry przepraszam)


I tak minął cały rok na zabawie wyżej opisanymi lalkami, aż do następnych Mikołajek, kiedy to od cioci dostałam swoją pierwszą Barbie MyScene, na które był wtedy ogromny szał. Dziewczyny z klasy miały autentycznie hordy Wielkogłowych w swoich zbiorach. Mi jakoś specjalnie do gustu one nie przypadły, ale lubiłam się nimi bawić. I nie poszłam za przykładem koleżanek, aby mieć ich mnóstwo, bo zawsze lubiałam mieć jakąś jedną, którą się bawię cały czas. Jako dziecko wiem, że twierdziłam, że jak się ma wiele lalek to one potem nie mają dla dziewczynki dużej wartości i wszystkie są pospolite i lepiej mieć co jakiś czas nowy nabytek, aby się nim odpowiednio nacieszyć. Byłam bardzo przywiązana do większości moich zabawek i pewnie z tego się wzięło takie rozumowanie ;)
Przechodząc już do MyScene'ek dorobiłam się dwóch. Reasumując era MyScene to jeden z najlepszych rozdziałów mojego dzieciństwa. Z tymi lalami mile wspominam te szczenięce lata.

Pierwsza to Chelsea z serii Un-Fur Gettable. Zawsze przypominała mi z twarzy Angelinę Jolie. Miała dużo dodatków, które są moją słabością we wszystkich lalkach, więc nie było mowy, żeby ten prezent-niespodzianka nie wypalił. 



Druga to Kennedy z serii Adidas Sporty Glam. Nigdy nie byłam przywiązana to tej lalki. Byłam kiedyś z mamą w Kauflandzie, zobaczyłam ją i metkę Adidasa. Tak mi się to spodobało, że przez cały dzień wierciłam mamie dziurę w brzuchu, żeby mi ją kupiła. Swoją drogą połączenie Adidasa i Barbie podoba mi się do dziś. Kennedy nie bawiłam się dużo, wolałam na nią patrzeć, bo była śliczna.



Potem miałam duży przestój z lalkami. Myślami do nich powróciłam standardowo w grudniu. Konie lubiłam od zawsze (ale jeszcze nigdy nie miałam przyjemności na żadnym jeździć :<). I zamarzyła mi się Barbie jako Dżokejka, w której kolejnym elementem uwielbienia było artykułowane ciałko. Wtedy też dostałam fazy na The Sims 2 i chciałam dostać dodatek Zwierzaki. Pamiętam, że mama niechętnie słuchała o kolejnej lalce, ale jakoś udało mi się ją przekonać, że to będzie ostatnia lalka w mojej karierze. I wtedy zaczął się ten dramatyczny moment. JA PRZECIEŻ WYCHODZĘ Z UŚCISKU DZIECIŃSTWA! NIE, TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! Więc niechętnie wracałam do myśli, że to będzie moja ostatnia zabawka. Gdzieś tam podświadomie wiedziałam, że to nie koniec, ale nie powiedziałam tego na głos. I z dniem 6 grudnia, byłam wtedy w 6 klasie podstawówki, więc powoli powinnam się żegnać z zabawkami, dostałam Barbie jako Dżokejkę oraz owy dodatek do Simsów. Chciałam się nacieszyć tym jak tylko mogłam. I tutaj się kończy lalkowy rozdział mojego dzieciństwa.


Chociaż nie, to jeszcze nie koniec. Wchodząc już w nastoletni wiek, kiedy to zabawki idą w kąt zakupiłam Fashionistkę. Zobaczyłam reklamę w TV i doszłam do wniosku, że kupię ją w celach badawczych, a że zbliżały się urodziny kuzynki to kupiłam dwie, z myślą o podarowaniu jej jednej. I tak ją obczaiłam i wróciła do pudła. A lalki definitywnie (przynajmniej Barbie) zniknęły z mojego życia na dość długi czas. Wszystkie wymienione lalki są ze mną po dziś dzień, co mnie niezmiernie cieszy, jednak Fashionistkę postanowiłam sprzedać**.




Monsterki zagościły u mnie przez lub raczej dzięki kuzynce. I znów wracamy do grudnia i prezentów gwiazdkowych kiedy to ona znalazła pod choinką Ghoulię. Oczywiście od razu lalka została z czystej ciekawości oczywiście rozmontowana tzn. dłonie i przedramiona. Taka dziwna funkcjonalność tych lalek mnie miło zaskoczyła, więc zaczęłam pogłębiać wiedzę na temat Monster High. I tak, końcem maja 2013 roku zagościła u mnie pierwsza Monsterka - Rochelle Goyle Basic. Do tej pory dorobiłam się 7 lalek MH, niedużo, ale takie tempo mi odpowiada. Byłoby ich więcej, ale lalki to tylko jedno z moich wielu zainteresowań. Zapewne, gdybym interesowała się głównie tym, lalek byłoby więcej, ale grunt, że mam choć trochę czasu na zajmowanie się nimi ;) Teraz dojdzie jeszcze nowa szkoła i więceeej nauki, a nieszczęsne dziewczyny pójdą w odstawkę, jak i reszta rzeczy, które lubię robić. Ale jak wiadomo, nic w życiu nie przychodzi łatwo. Teraz nauka będzie najważniejszym elementem mojego życia.

♦ ♦ ♦

* - T. to "imię" mojej kumpeli, ale nie zapytałam jeszcze o zgodę czy mogę używać jej imienia, a znając mnie pewnie często będzie gościć na tym blogu :)

** - może ktoś będzie zainteresowany lalką, można pisać w komentarzach


3 komentarze:

  1. Ja mam do teraz swoje Barbie z dzieciństwa. Pamiętam jak tata wyjeżdżał za granicę na jakiś "misje" jak ja to wtedy nazywałam. Zawsze mi coś przywoził. Miałam nawet zamiar je sprzedać, bo siedzą w piwnicy w kartonie, ale jednak je zostawię. Taka pamiątka z dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. tej blondi MS jakby prosto z solarium - jeszcze nie
    widziałam - robi wrażenie - jeszcze nie wiem, na ile
    pozytywne - ale chyba nikogo nie zostawia obojętnym
    na swą niebanalną urodę -
    ja zauroczyłam się MS odkąd cudza dwójeczka sobie
    pomieszkiwała u mnie kilka m-cy, gdy dziergałam dla
    nich ciuszki - potem zaczęłam polowanie i dorobiłam
    się kilkunastu MS - nawet nie wiem, jak to się stało...

    OdpowiedzUsuń